Na grę w pierwszej lidze siatkarskiej, potrzeba pieniędzy, sporych pieniędzy. Tak też było z Klubem Siatkarskim „Milicz”. Urząd Miejski za czasów burmistrza Wybierały hojnie dofinansowywał działalność klubu w drodze otwartych konkursów na zadania sportowe w drodze pozakonkursowej. Finansowe wsparcie gminy trzeba jednak bardzo dokładnie rozliczyć, bo są to bowiem pieniądze publiczne, a więc wszystkich mieszkańców. Klub, rzecz jasna, z pieniędzy korzystał, gorzej było z ich rozliczaniem. Jednak nikt się tym nie przejmował ani urząd, ani zarząd klubu.
Po objęciu władzy przez burmistrza Piotra Lecha wrócono do sprawozdań klubowych. Przejrzała je między innymi komisja radnych pod przewodnictwem Andrzeja Nestoruka, a także merytoryczni pracownicy wydziału oraz audytor wewnętrzny.
Okazało się, że klub źle rozliczał środki i musi zwrócić kwotę około 220 tys. zł plus odsetki i zaległe podatki. Szczególne zdziwienie wzbudziły tzw. faktury włoskie na niebagatelną kwotę blisko 150 tys. zł, z czego dotacja gminy Milicz wynosiła 130 tys. zł. Wspomniane faktury są w języku włoskim i nieprzetłumaczone. Polskie prawo zabrania przedkładania nieprzetłumaczonych przez tłumacza przysięgłego dokumentów. Oficjalnie więc nie wiadomo, czego dotyczą; nieoficjalnie, że klub płacił włoskiej firmie za dbałość wizerunek klubu. W związku z tymi nieprawidłowościami powiadomiono Prokuraturę Rejonową w Miliczu, która podjęła postępowanie, gdyż pracownica merytoryczna była już przesłuchiwana przez policję. Wśród innych nieprawidłowości są zmiany w zadaniach, opłacanie nie tego, na co było dofinansowanie oraz samodzielne zmienianie kosztorysów.
Sprawę prowadzi kancelaria Prawna obsługująca urząd miejski. Zażądano zwrotu wszystkich źle rozliczonych środków. Pojawiły się jednak problemy. Pierwszym z nich był kłopot z ustaleniem miejsca siedziby klubu. Pisma adresowane na Szkołę Podstawową nr 2 w Miliczu, której adres jest wpisany w rejestrze sądowym, wracały do urzędu z adnotacją, że tam klub się nie mieści. W końcu udało się ustalić adres. W międzyczasie pełnomocnik klubu odwołał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, który uznał o odwołanie, a mianowicie to, że beneficjenci nie wzięli czynnego udziału w postępowaniu (a nie wzięli, bo nie odbierali zawiadomień!).
Rozpoczęto więc ponowną żmudną procedurę zwrotu dotacji. Tym razem pełnomocnik klubu znów odwołał się do SKO, jednak tym razem kolegium nie uznało racji klubu. Urząd czeka na zwrot dotacji, jeśli to nie nastąpi, sprawa na pewno trafi do sądu.
